niedziela, 29 kwietnia 2012

Rozdział 4


Rozdział 4
         -Mówię ci. Wystarczy, że otworzysz swój umysł nie na to, co jest logiczne, lecz na to, co magiczne i niezwykłe.-powiedziała Ambre gdy obie z Emmą siedziały na hamakach na drzewie w domku.
-Ale ja go przecież otwieram na to, co niezwykłe.
-Tak? –Ambre spojrzała na nią sarkastycznie.
-No przecież dziś ta pani, co stała i oglądała Ja i mój pies miała taką dziwną fryzurę. Wyglądała jakby jej bóbr wlazł na głowę. –Ambre wybuchła śmiechem. – A ty z czego się śmiejesz? No co? Ty jej nie widziałaś więc nie możesz określić czy…
-…nie… o to… mi… chodziło.-powiedziała Ambre z trudem łapiąc oddech.      –No to o co? Bo nie rozumiem. –powiedziała Emma
-Otwórz umysł na fantazję i na… a właśnie masz marzenia? –spytała Ambre nagle jakby w głowie zaświtała jej myśl. Emma trochę zbita z tropu powiedziała dość niepewnym głosem:
-No tak ale niezbyt…
-Wyśmienicie! –Ambre prawie krzyknęła i klasnęła w dłonie. –Więc teraz w nie uwierz, jak najmocniej możesz. Tak żebyś była pewna że się spełnią, tak że choć może są niemożliwe ty uwierz że się spełnią.
-Ale Ambre ja…
-Wiem że wydaje ci się że nie umiesz ale choć spróbuj. – powiedziała Ambre dość przekonującym głosem. Emma nabrała powietrza jakby chciała coś powiedzieć lecz potem zamknęła je. Zdała sobie sprawę że jak trochę się postara to może jej przyjaciółka przestanie tym jej zawracać głowę. I wyobraziła sobie swoje największe marzenie…
         Ambre czekała cierpliwie aż jej przyjaciółka w pełnym przekonaniu powie słowo…
-Wierzę! –odezwał się głos Emmy, a Ambre widziała w jej oczach prawdziwą wiarę. Teraz i Ambre uwierzyła i coś nagle się stało. Małe pudełko w kieszeni Ambre zaczęło drgać i świecić. Dziewczyna szybko wyjęła je i otworzyła. Tym razem oba medaliony miały przyczepiony do siebie łańcuszek, który lśnił nie mniej niż reflektory przy stacjach. To były naszyjniki. Ambre wzięła jeden (ten z łukiem) i założyła go na szyje. Podała pudełko Emmie. Ona niepewnie stała i wpatrywała się w jeden z medalionów. Ambre wzięła jej rękę i włożyła w nią pudełko. Emma trochę przestała się obawiać jednak wciąż miała w sobie strach. Spojrzała na Ambre, a ta kiwnęła głową by ją zachęcić do wzięcia medalionu. Emma wzięła błyszczący przedmiot i zawiesiła go na szyi. Ambre poklepała ją po ramieniu i się uśmiechnęła. Ale nagle obie wystraszyła nagła fala światła i przed nimi ukazał się krąg światła i … magii ?


Ten post jest krótszy i chyba będę teraz takie robić. ( ;

czwartek, 26 kwietnia 2012

Rozdział 3


Rozdział 3
         Ambre wstała jak zwykle przed wschodem słońca. Przynosił jej ukojenie i spokój. Wschód słońca był tego ranka bardziej czerwony niż zwykle. Iskrzył się niczym rozżarzone węgle, które przed chwilką wyjęto z jaskrawego ognia, a po chwili przemieniało się to w pomarańczę dorodną, która czeka na zerwanie. Wszystko to kończyło się wraz z blaskiem gwiazd, które dawały nadzieję i spokój, którego nigdzie indziej nie da się doznać. To wszystko dawało wschodowi wspaniały wyraz. Każdy z nich był dla Ambre inny i jeszcze bardziej wspaniały niż poprzedni. Siedziała na balkonie i czekała na pierwszy promień, który ogrzewa jej twarz. Gdy się pojawia czuje jakby przechodził przez nią ciepły dreszczyk, który wywołuje na jej twarzy uśmiech.
         Gdy Emma wstała zobaczyła, że Ambre nie ma w łóżku. Zaczęła się martwić, lecz wystarczyło, że spojrzała przez okno i już wszystkie obawy znikły. Widziała wschód słońca, który przez chwilę przysłonił się sylwetkę jej przyjaciółki. Dziewczynki obie już wpatrywały się w pierwsze promienie wschodzącego słońca. Każda chwila przybliżała je do odejścia od jasności i wejścia do środka, jednak, że nie martwiły się tym, lecz cieszyły się chwilą, która dawała im tyle radości i spokoju. Cały świat znikną zostały tylko one i słońce. Tą błogą ciszę przerwało wołanie matki Emmy. Szybko i zręcznie ubrały się i zeszły na dół. Dochodziły z jadalni przewspaniałe zapachy. Przeplatała się woń świeżego i chrupiącego chleba oraz ciepłego mleka. Dziewczynki przyciągały te zapachy i z lekkością zsunęły się po schodach. Emma osunęła się na krzesło z wielką gracją, jakby robiła to, co dzień. Tego wszyscy mieszkańcy Gradewood zazdrościli jej. Była miła i sympatyczna, nigdy nikogo nie urażała i wszystko, za co się zabierała, każda praca, którą wykonywała sprawiała jej przyjemność, ponieważ umiała dostrzec pozytywne strony i cechy wykonywanej przez siebie roboty. Myślała racjonalnie i zawsze uważała na to, co robi. Kochała wszystko, co żyje, a najlepszym dowodem na to jest jej najlepsze miejsce do spędzania wszystkich wolnych chwil, czyli las.
         Ambre podobnie jak jej przyjaciółka tak, że była miła i kochała wszystko, co żyje, jednak ona była pełna energii i ekscytacji. Wszystko dla niej było piękne i wspaniałe. Każdy choćby najmniejszy ptaszek czy kwiatek był dla niej cudem. Zaskakiwało ją piękno przyrody i jej zwyczaje. Dla obu dziewczynek wydawał się świat piękny, lecz każda wyrażała się w inny sposób. Obie rozumowały tak samo, lecz inaczej to przedstawiały. Nikt na całym świecie nie miał takiej wyobraźni i wszechstronności jak one.
         Nawet nie zauważyły jak miną im cały ranek i jak znalazły się w domku.
-Dobra to, od czego zaczynamy? –Zapytała Ambre.
-No przecież trzeba najpierw zerknąć na projekty.-Powiedziała Emma i wyjęła ze skrzyni małą szkatułkę gdzie były one złożone. Każda wzięła swój i zaczęły się prace.
-Najpierw trzeba poznosić patyki i jakieś gałęzie.
-Dobra ty idź ich poszukaj, a ja sprawdzę czy aby na pewno wszystko się zgadza powiedziała Emma. Ambre zaś zeszła z domku i poszła poszukać gałęzi. Oddaliła się już tak daleko, że wcale nie było widać ich zagajnika. Wtem zobaczyła małą dziuplę. Podeszła do niej, a co tam zobaczyła zadziwiło ją bardzo. W środku na samym dnie leżały dwa kamyczki o tym samym kolorze. Wyjęła je i dmuchnęła na nie by kurz osadzony na nich zmył się. Nagle nad nią wszystko, co się wniosło, wraz z wiatrem, opadło na to samo miejsce. Więc znów spróbowała i znów opadło na to samo miejsce. Szybko pobiegła do Emmy By pokazać jej to, co się stało.
         Emma właśnie przygotowywała i mierzyła ich domek go pojawiła się Ambre.
-Co ci się stało?! Wyglądasz jakbyś przebiegła cały las.
-Możliwe, że tak było. Ale patrz! Znalazłam je w dziupli nie prawdaż, że są piękne? –I otworzyła ręce. Wtedy oczom Emmy ukazały się dwa kamienie o identycznym kolorze.-Mam pomysł! Weźmy po jednym i zróbmy w swoich domach dla nich specjalne miejsce. Każdego razu, gdy przychodzić będziemy do siebie będą…
-Chyba się rozpędziłaś. Nie dajesz mi dojść do słowa. Według mnie to może wpierw obejrzeć je. No, bo przecież jak mogły znaleźć się wewnątrz pnia. Choć może ktoś je tam włożył. Sama już nie …
-Tak, tak, ale kto był by tak głupi i włożył je tam. Ja to bym sobie je zostawiła, bo są takie śliczne. Ciekawe, że… -za wahała się dziewczynka-, gdy próbowałam je oczyścić dmuchając… wszystko unosiło się, a potem opadało na to samo miejsce. Dziwne, prawda? –Emma pochyliła się nad kamieniami, które Ambre trzymała w ręce i spróbowała dmuchnąć. Było tak jak Ambre opowiadała wszystko się wzniosło a potem opadło na to samo miejsce.
-Faktycznie bardzo dziwne. To na pewno jakieś …
-…czary. Też o tym pomyślałam.
-Nie! Przecież to nie możliwe. Chociaż ciekawie by było tak po marzyć. Ale to nie możliwe powtarzam. – Powiedziała to i położyła się na hamaku.
-Oj, no weź, że choć raz pomarz Emma. Ja mam już dość ciągłej tej twojej logiki. Każdego dnia słyszę tylko fakty jakby… - Ambre przerwała wpół zdania i popatrzyła na swoją towarzyszkę. Emma wstała i popatrzyła na nią z oburzeniem. Ambre dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, co przed chwilą powiedziała i zarumieniła się Obie wiedziały o tym, że źle postąpiły.
-Może jak mówisz położymy je na wspaniałym miejscu. Takim jak to pudełko… -i wyjęła z kieszeni małe złoto srebrne pudełko ozdobione muszlami i małymi dzwonkami zawieszonymi na końcach. Ambre zdębiała z wrażenia.
-Skąd to wzięłaś?
-Ze strychu. Moja mama czasem sprząta tam i ja jej pomagam. Ale to pudełko znalazłam sama.
-I, co wzięłaś to bez pytania?
-Tak. A co ja nie mogę już wziąć czegoś ze strychu?
-No możesz, ale to nie w twoim stylu. –Ambre przyglądała się pudełku przez chwile. Emma otworzyła pudełko. W środku były dwie podkładki w sam raz na kamienie. Nad podkładkami widniał napis „UWIERZ”. –Jak myślisz, co to oznacza?
-Nie mam pojęcia. Też nad tym myślałam, ale nic nie wymyśliłam.
-No cóż trudno. Może potem na coś wpadniemy. A teraz włóżmy do środka kamyczki… Dziwne, pasują jak ulał.
-To naprawdę … dziwne, ale ja bym na to nie zwracała większej uwagi. To tylko taki traf. Nic wielkiego. – I Emma wzruszyła ramionami dając znak, że trzeba już wracać do domu.
         -Emma jak myślisz powinnyśmy położyć to pudełko na honorowym miejscu czy bardziej gdzieś schować.- Zastanawiała się Ambre, gdy szły lasem do domu Emmy. Jednak odpowiedział jej tylko dziwny pomruk od strony swojej przyjaciółki. –Nad czym się tak zastanawiasz? Przecież miałyśmy już nie myśleć o słowie napisanym na pudełku.
-No masz racje. Ale mi nie o to chodzi. Nie zdziwiło cię to, że te kamyczki były jakieś dziwne. I ten brud … Nie sądzisz, że na to, co się stało nie ma żadnego logicznego wytłumaczenia. –Podniosła głowę i spojrzała na nią a ona pojęła znaczenie jej słów. Potem już się nie odzywały i w milczeniu weszły do domu. Pani Wiliam czekała już na nie z kolacją. One usiadły bez słowa i zaczęły jeść.
-Cicho tu jak w grobie. –Powiedziała matka Emmy i spojrzała na dziewczynki. –Coś się stało? –Zapytała. Emma podniosła głowę i powiedziała:
-Nie nic. Po prostu nie mamy, o czym mówić. –Odrzekła dziewczynka i z powrotem spuściła głowę.
-No dobrze udam że w to wierzę. –powiedziała kobieta i z widocznym zmartwieniem wstała od stołu.
         Obie dziewczynki leżały już w łóżkach gdy odezwała się Ambre.
-Emma?
-Co…
-Jak myślisz czy istnieje inny świat. Poza naszym… taki… Drugi Świat.
-…udowodniono że… nie. Ale daj mi już spać.
-Dobrze. Em…
-Ja śpię. –powiedziała Emma pół przytomnym głosem. Ambre zrozumiała że jej przyjaciółka nie ma ochoty na rozmowę i nie chce żeby jej przeszkadzano.
         Następnego dnia obie dziewczynki spóźniły się do pracy. Wstały z łóżek bez słowa i nie odzywały się do siebie aż do wyjścia z samochodu przed sklepem.
-Ambre pośpiesz się bo się znów spóźnimy. Pan Grysica nigdy nam tego nie wybaczy.
-Tak, wiem. Już idę tylko wyciągnę moją torbę z bagażnika. –Nagle torba Ambre spada na ziemię, a z niej wypada małe pudełko.
-Uważaj! Coś ci spadło… Ambre to nasze pudełko! Po coś ty je wzięła?!
-Bo…
-Dobra zbierz to i biegiem do środka. –Obie wbiegły pędem do sklepu. Tuż przy drzwiach czekał na nie pan Rysica.
-Znów spóźnione. –Pan Jan Grysica był średniego wzrostu miał małą bródkę i nosił okulary. Miał już zsiwiałe włosy, oraz skórę miał już dość pomarszczoną. Widać było wiele lat ciężkiej pracy. Miał donośny i bardzo mocny głos. Charakterem był surowy, ale sprawiedliwy. Nigdy nie osądzał nikogo bez podstawnie, był bardzo poważny, ale Ambre i Emma kochały tego starego człowieka. –No, moje drogie panny. Dziesięć minut spóźnienia! Co macie do powiedzenia na swoje wytłumaczenie? Słucham! –Powiedział tonem niezbyt przyjemnym, Pan Grysica.
-No… Hm…
-Bo… My tylko…
-Co my tylko!? To nie jest po prostu straszne. Po raz kolejny zmarudziłyście przy wstawaniu? –Zapytał pan Jan, ale z taką miną jakby dokładnie znał już odpowiedź.
-…tak proszę pana…
-, …ale to się już więcej nie powtórzy. Obiecujemy! –Wykrzyknęła Ambre z widoczną odwagą, lecz gdy pan Grysica spojrzał na nią pewność siebie znikła z jej twarzy.
-Mama nadzieję. Tym razem przymknę na to oko, ale gdy się ta sytuacja powtórzy, będziecie miały kłopoty. –Odrzekł znużonym głosem i doszedł pośpiesznie. Obie dziewczynki spojrzały na siebie i podeszły do kasy.
         -Ambre zaraz kończymy pracę. Choć odmeldujemy się.
-Już tylko ułożę te książki na swoje miejsce.
-Pomogę ci.
-Nie nie trzeba.
-Ale…
-Nie! –Krzyknęła zła już Ambre.
-Dlaczego tak krzyczysz? Wystarczy powiedzieć. –Nagle z twarzy Ambre zeszła złość, a pokazał się smutek.
-O rany. Co ja mam ze sobą zrobić? Czuję się tak źle, że nawet na ciebie krzyczę. Co się ze mną dzieje? Czuję, że gdzieś muszę wrócić, ale nie wiem gdzie. To uczucie jest dziwne.
-To prawda ja też to czuję. Ale nie smutek, a złość. Złość, która narasta i jest, co raz bliżej wystrzelenia.
-Może faktycznie chodźmy się odmeldować. –Obie wstały i poszły do pana Grysicy.
         -Naprawdę nie wiem, dlaczego nie chcesz jeść kolacji. –Odezwała się pani Wilam, gdy dziewczynki usiadły do posiłku. –Zjedz, choć kawałek.
-Mamo, proszę. Nie chcę nic jeść.
-No dobrze nie będę cię zmuszać. –Ambre i Emma przy kolacji siedziały cichutko. Nie odzywały się do siebie, co dziwiło mamę Emmy, to znaczy Marię. Zawsze uważała Ambre za radosną i rozgadaną dziewczynę, która trochę rozświetli ich dom, a tu nic. Normą w jej życiu była dziewczynka cicha i zaczytana. „Przydałoby jej się w życiu trochę rozrywki”. Ambre poszła na górę dziękując za posiłek. Emma została tylko z mamą.
-Emmo. Powiedz kochana, co cię trapi. Jakieś dzisiaj z Ambre smutne jesteście. Czy coś się stało?
-Nic mamo. Ja też już pójdę. –Emma wstała od stołu i pobiegła na górę za Ambre. Gdy weszła do pokoju zobaczyła jak jej towarzyszka stoi, a w dłoni trzyma otarte pudełko.
-Ambre… wszystko dobrze? –Dziewczynka nadal stała bez ruchu, więc Emma podeszła do niej.
-Czy ty widzisz to samo, co ja? Patrz na napis. –Emma spojrzała na pudełko i też zamarła. Zamiast napisu „Uwierz”, zobaczyły dwa medaliony, a kamienie znikły. Obie dziewczynki spojrzały po sobie. Ambre wyciągnęła ze skrzyneczki jeden by się mu przyjrzeć bardziej. Był lekko brązowy pokryty już rdzą jak się zdawało Emmie. Miał kształt koła, w którym widniał łuk i strzały o wyraźnie innym kolorze. Łuk był mocno brązowy zaś strzała miała srebrny grot i pozłacaną lotkę, która z tego wszystkiego najbardziej rzucała się w oczy. Emma wzięła do ręki drugi medalion. Był raczej srebrny, choć przez długie lata nie było do końca widać. Była tam księga i co najbardziej dziwiło strzała, która miała widoczny grot o zaostrzonej końcówce koloru złota a lotka o ciemnej bieli. U obu medalionów gdzieś w tle był znak, ale dziewczynki niezbyt wiedziały, co to.
-Jak myślisz skąd one się wzięły? –Jęknęła Emma- Czy może ty robisz mi znów jakiś żart? –I spojrzała na nią pytająco
-Nie przysięgam, że nic nie zrobiłam. To jakoś samo tak…
-Może wiesz, kto tylko miał dostęp do tego pudełka.
-No… tylko ja jak wzięłam wczoraj je z domku, gdy byłyśmy tam po południu.
-Nie możliwe. Przecież to przeczy wszelkim teoriom logiki… -powiedziała Emma i osunęła się na podłogę. Ambre kucnęła koło niej i złapała na ramię.
-A może właśnie tak ma być. –Emma spojrzałam na nią pytająco a wtedy Ambre zobaczyła u swojej koleżanki smutek. –Tu nie trzeba myśleć… -Emma przybrała pytający wyraz twarzy. -…No daj spokój Emma przecież. Przecież musisz tylko otworzyć swój umysł.
-Jak to?! Otworzyć umysł. Ja go przecież otwieram, co dziennie i…
-Tak, wiem. Ale otwierasz na nie to, co trzeba. Po prostu „Uwierz”. –Emma siedziała na drewnianej podłodze i wpatrywała się w Ambre.
-Ale to…
-„… nie ma żadnego sensu”.- Dokończyła za nią Ambre. Nagle rozmowę dziewczynek przerwały otwierające się z piskiem drzwi i do pokoju weszła pani Maria. Spojrzała na nie, jednak Ambre szybkim ruchem ręki schowała pudełko za plecy.
-Czy coś się stało? Tak szybko odeszłyście od stołu. –Widać było, że pani Maria martwi się o dziewczynki.
-Nie nic mamo wszystko gra.- I obie pośpiesznie wstały z podłogi.
-To dobrze, bo mam dla was jabłecznik.

niedziela, 22 kwietnia 2012

Rozdział 2


Rozdział 2
Wstawał nowy dzień, a w oknie pojawił się pierwszy promyk słońca. Ranek to była dla Ambre najwspanialsza pora dnia. Wszystkie zmartwienia zabrał z sobą poprzedni dzień. Wszystko stawało się jasne i oczywiste na wszystko patrzyło się z lepszej strony. Zawsze dziewczynce wydawało się, że to, co dzieje z samego rana nic nie zdoła opisać. Każdy nowy dzień to inne możliwości i wybory. Ambre nic nie przeszkodziło w patrzeniu na pierwsze promienie słońca wyłaniające się z za horyzontu. Siedziała przy oknie i myślała o słońcu i o nadchodzącym dniu. Dziewczynka aż do odsłonięcia się ostatniego promienia czekała. Jednak wiedziała, że musi później wstać od okna i zejść na dół. Ambre, więc zrobiła to, co zwykle. Wstała i zeszła na dół. Jej matka stała już w drzwiach i czekała na nią.
-Ambre musimy już wychodzić. Mam być w pracy punkt ósma. –Dziewczynka wróciła się po plecak i pojechała z mamą. W czasie drogi żadna z nich się nie odzywała się. Ambre była pochłonięta słońcem, a matka swoją pracą. Panowała grobowa cisza. Słychać było tylko stukanie kół o beton.
-Tu cię wysadzam. Biegnij, bo się spóźnisz. –Ambre pośpiesznie wysiadła i gdy zbliżała się do drzwi usłyszała znajomy głos.
-Ambre!
-Cześć Emma! Chodźmy, bo się spóźnimy.
-Dobrze. Chodźmy już. – I obie weszły do sklepu.
Po pracy Ambre i Emma jak zwykle poszły do domku na drzewie. Obie kochały go. Czuły się tam jak w swojej własnej magicznej krainie.
-Emmo może rozbudujemy ten domek. Bo jeśli tak zrobimy to będziemy miały więcej miejsca do rozmów. –Mówiła, Ambre z rozmarzonym wzrokiem.
-No dobrze tylko jak się do tego zabrać?
-To proste trzeba wpierw zrobić projekt, a później trzeba budować już według niego. –Emma skinęła głowę na znak, że się zgadza, a jej kruczo czarne włosy ułożyły się w charakterystyczną falę. Jej złociste oczy zaś błysnęły jasnym światłem niczym gwiazda. Obie zabrały się do rysowania. Emma wyjęła kartki ze skrzyni oraz ołówek. Dziewczynki sądziły, że pójdzie im świetnie jednak, gdy wzięły ołówki w ręce i wszystko było gotowe ich uśmiechy i podekscytowanie znikło z twarzy. Pojawiła się za to myśl: „No tak uważałyśmy, że to łatwe. Chyba się pomyliłyśmy” i siedziały bez ruchu pochłonięte myślami, aż nagle obie podskoczyły i zaczęły rysować z takim zapałem, że nawet zapomniały gdzie się znajdują. Obie skończyły dokładnie w tym samym czasie, a ich projekty wyglądały, co dziwniejsze, identycznie. Dziewczynki zaczęły się śmiać, choć było jasne, że będą tego samego zdania.
-Ambre czas nam miną tak szybko. Może przyjdziemy tu jutro i zaczniemy, bo dziś jest za późno.
-No dobrze, ale… a niech będzie.
-Co? Czyżby coś w domu było nie tak? Przecież twoja mama wyjechała, a ty nocujesz u mnie.
-No tak. Masz rację nie mam się, o co martwić. –Powiedziała Ambre i razem Emmą schowały drabinkę i poszły do domu.
         Gdy weszły do domu Emmy był już wieczór. Kolacja czekała na stole. Pani Filam, matka Emmy, oraz jej ojciec pan Filam, siedzieli już przy stole.
-Dzień dobry Ambre! Jak się miewasz? Wyglądacie na bardzo zmęczone. –Powiedziała pani Filam i spojrzała na dziewczynki. Były całe zakurzone. Matka Emmy wiedziała, że znów były w domku, dlatego nie pytała, co się stało.
-Dzień dobry Pani. Miewam się dobrze tylko jesteśmy trochę głodne. –Powiedziała Ambre i uśmiechnęła się.
-Mamo możemy już zacząć jeść? Jestem strasznie głodna.
-Dobrze, dobrze. Tylko nie jedzcie za szybko. –Powiedział pan Filam, a dziewczynki usiadły do stołu. Wszyscy zaczęli jeść.
         Po kolacji obie dziewczynki poszły do łóżek. Ambre często nocowała u Emmy, a Emma u niej, dlatego w każdym domu miała swoje własne łóżka w tym samym pokoju.
-Emma! Jak myślisz, po co moja mama wyjechała? –Powiedziała cichym głosem, Ambre i spojrzała na nią.
-Ja? Nie wiem. Ale się nie martw. Na pewno wróci. –I Emma uśmiechnęła się.
-Tak myślisz? Bo… ja już nie wiem, co myśleć. Ona coś przede mną ukrywa. Bo… wczoraj to… zachowywała się bardzo dziwnie i… -i zatrzymała się, bo nie była pewna czy powiedzieć swojej najlepszej przyjaciółce czy nie. Bo z jednej strony naprawdę wiedziała, że może jej zaufać, lecz z drugiej może wziąć ją za wariatkę, a wtedy nić przyjaźni może stać się słabsza na drobne urazy. Emma nalegałaby zdradziła swą myśl, lecz na próżno. Im bardziej nalegała tym bardziej Ambre zamykała się w sobie. Emma patrzyła na nią z ciekawością. W jej oczach było widać zaciekawienie, a niezłomny uśmiech był oznaką prawdziwej przyjaźni do swej towarzyszki. Zawsze przyobiecywały sobie niezrównanie wzajemną przyjaźń. Niewiele osób zostało związane takim wzajemnym zaufaniem i uczuciem jak te dziewczynki. Każda z nich miała marzenia i wzajemnie wymieniała się nimi z drugą. Dziwne było, że co dzień pamiętały swoje sny. Tak, że się nimi wymieniał. Słowem wszystkim, co tylko się dało wiedzieć o jednej wiedziała tak, że druga. Znały się obie na wylot. Gdy jednej nie było w szkole druga wiedziała, co się z nią dzieje. Były jak siostry. Zawsze o tym marzyły i od kiedy pamiętały żyły w zgodzie i nie miały przed sobą tajemnic.
         Ambre odwróciła się i zasnęła z myślą o lesie, co zawsze na nią działało kojąco i uspokajało ją. Emma zaś jeszcze chwilę poleżała. Gnębiła ją myśl, „Co tak skrywa moja przyjaciółka. Przecież wie, że może mi zaufać”. I z tą myślą zasnęła w nadziei, że następny dzień odsłoni przed nią tę tajemnicę.

czwartek, 19 kwietnia 2012

Rozdział 1


„Drugi świat”
Rozdział 1
         Nikt nigdy by nie przypuszczał, że istnieje drugi świat poza rzeczywistością, poza naszym. Jest on dostępny tylko dla jego mieszkańców lub dla wybrańców. Po drugiej stronie istnieje nieskończony Lurd nazywany przez tamtejsze ludy Mex’ą.
         Matka nic nie odpowiedziała tylko zrobiła dziwnie złą minę i zatrzymała się przed sklepem.
-Tu wysiadasz.
-Dobrze.-Odpowiedziała Ambre z wyraźnym zażenowaniem. Jej oczy jaśniały blaskiem słońca, a jej włosy powiewały w pędzie piegu. Miała smutną i znudzoną minę. Nagle zadźwięczał dzwonek.
         -Ambre. Powiedz czy zrobiłaś to, o co cię prosiłam? No wiesz, ta książka o zjawiskach natury. –Powiedziała Emma, która była najlepszą przyjaciółką Ambre jeszcze z lat dziecinnych.
-Pewnie, że mam. Już ci daję. –I dała Emmie dużą książkę, na której było napisane: „Fantazje”.
Ambre i Emma pracowały w bibliotece i księgarni, ponieważ ich rodzice uważają, że książki to recepta na wszystko. Mają tam dział czytelniczy dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Jest tam tak cicho, że obie nienawidzą tam przebywać.
Po codziennej dawce czytania dla dzieci, po których kończyły pracę, Emma i Ambre poszły do lasu gdzie znajdował się ich domek na drzewie. Od dzieciństwa spotykały się by pomówić właśnie w nim.
-Czy ja dobrze słyszę? Twoja mama jutro wyjeżdża do Peliganu?! Ale masz szczęście.-Powiedziała Emma z zazdrosną miną. –Moja mama –kontynuowała Emma -nigdy nie zostawiłaby mnie samą w domu. Jak zwykle pozostawiłaby mnie babci Giadioli z Ganu?
-Ale no przecież wiesz, że ja… -powiedziała smutnym głosem Ambre i opuściła głowę. –Nie znam babci, dziadka –mówiła cichym głosem. -…Ani… -tu już mówiła smutnym i tak cichym głosem, że Emma ledwo ją słyszała. -…Ojca. –I tu z oka Ambre spłynęła łza, w której było zawarte całe jej cierpienie i ból z powodu tajemnic, które kryje przed nią matka. Lecz szybko ją otarła i opuściła głowę.
-Oj! Zapomniałam. Bardzo cię przepraszam. –Powiedziała Emma i poklepała Ambre po ramieniu. Dla nich obu to znaczyło wielkie współczucie.
-Mama wraca dopiero za dwa tygodnie. Czy wiesz, że dzięki temu będę mogła u ciebie nocować przez cały czas? –I Ambre spojrzała na Emmę z podekscytowaną miną.
-No pewnie, że wiem. Ale to wspaniale. Będziemy zupełnie jak… -Nagle Ambre przerwała jej.
-…jak najlepsze przyjaciółki. – Emma zmrużyła oczy i pociągnęła za linkę, która zwisała w zagajniku przy drzewie i z drzewa rozwinęła się drabinka do domku. Weszły na górę i rozmawiały jeszcze dużo czasu, jednak, gdy zaczęło się ściemniać obie musiały już iść do domu.
Ambre szła przez ogromny las. W takich właśnie miejscach czuła, że jest w domu. Każdy jej krok był zawsze cichszy i spokojniejszy, a jej oczy nabierały barwy żywej zieleni. Włosy zaś powiewały wraz z wiatrem. Ona sama dokładnie nie wiedziała, dlaczego tu jej jest najlepiej. Próbowała znaleźć odpowiedź, lecz żadna nie była wystarczająco zadowalająca. Jej to zupełnie nie przeszkadzało. Uważała, że to nadaje jej tajemniczości.
         Las był cały obsypany zielenią. To jednak nie było dziwne w Maju. Dla zwykłego człowieka wydaje się to normalne, lecz dla Ambre była to rzecz wspaniała. Dla niej przejście przez taki las było czymś więcej niż tylko spacerem. Był to klucz do zagadek, najlepszym miejscem na rozwiązywanie problemy i co najważniejsze domem. Nikt prócz Ambre nie czuł słabych podmuchów wiatru i nikt nie słyszał cichego szumu drzew uderzających o siebie jak morskie fale o skalny brzeg. Przejście przez las zawsze było dla niej czymś ekscytującym i choć to droga dłuższa od zwykłej i trudniejsza to chodziła nią, co dzień. Tego dnia jednak poszła najdłuższą drogą, jaką mogła pójść. Była to droga przez „las Maryli” później kręta droga prowadziła przez Zagajnik, w który obrastały ogromne krzaki i wiele małych drzewek to właśnie tam stał dziewczęcy domek na drzewie. Był tam tak, że mały placyk wysypany dywanem z mchu i liści koloru jesieni, które nigdy nie zmieniały barwy i nie kisły. Dla dziewcząt było to dziwne, bo gdy wchodziły z liści unosiły się malutki światełka, co dawało domkowi wspaniały i tajemniczy wygląd.
Z zagajnika można było iść dróżką, która rozdzielała się po pewnym czasie w lewo i w prawo. Ambre szła w prawo. Dochodziła wtedy do polanki gdzie stała stara leśniczówka Pana Hareia. Ambre i Emma mówiły na niego, Harry. Był zawsze bardzo miły, a na Ambre mówił po prostu Ame, a ona zostawała u niego dłuższy czas. Leśniczy zaś opowiadał jej historie o przeróżnych zwierzętach, które widział oraz o tych, o, których słyszał.
Później droga prowadziła przez gęsty bór i nad strumykiem gdzie się zawężała. Dalej już szło się prosto i było widać dojście do głównej drogi w lesie. Ona zaś już prowadziła do asfaltowej drogi, przy której znajdował się mały domek Ambre i jej matki. Od kiedy pamiętała mieszkała tylko z matką ona jednak nigdy nic nie chciała mówić ani rozmawiać o ojcu. Dziewczynkę zawsze to ciekawiło, ale mamie o tym nie wspominała.
         Ambre zastała matkę gotującą obiad.
-Cześć mamo. –Powiedziała dziewczynka spoglądając na nią. Matka nic nie odpowiedziała tylko stała dalej i mieszała w garnku zupę.
-Cześć mamo! – Ambre powtórzyła pytanie.
-O! Dzień dobry, dzień dobry. –Odpowiedziała jej matka z cichym zmartwieniem w głosie. Ambre wyczuła smutek w mowie swej matki i powiedziała:
-Czy na pewno wszystko dobrze mamo? Bo wydajesz się być smutna. –Matka nic nie odpowiedziała, lecz w istocie, Ambre miała racje. Coś ją trapiło, wciąż stała w milczeniu. Ambre poszła po schodach na górę do swojego pokoju. Po matczynym policzku spłynęła łza.
-Jest jeszcze taka młoda. Nie mogę znieść myśli, że moja mała córeczka może zginąć… -płacząc jej wywar zaczynał być coraz bardziej słony -…lecz sama na to się zdecydowałam… ona musi poznać prawdę, kto jest jej ojcem, a co najważniejsze…, kim my jesteśmy. –I kolejne łzy wpadały jej do zupy.
-Ciekawe, co stało się mamie? Może po prostu obierała cebulę… nie, bo wtedy powiedziałaby mi o tym… a co z tą miną… była jakby smutna i przygnębiona… to może być też coś ważnego… zwykle mi o tym nie mówi. –Ambre zamartwiała się, lecz po chwili otrząsnęła się i powiedziała: -
-No, ale nic. Czas na odrabianie lekcji… suma boków w trójkącie prostokątnym równa się… -w czasie, gdy Ambre odrabiała lekcję dochodziły ją zapachy spalenizny. –Mamo! Czy coś ci się przypala? Bo czuć tu spaleniznę! –Ambre nic nie usłyszała. Szybko zbiegła na dół. Matki nie było w kuchni.
-Mamo? Mamo! –Ambre wołała, lecz bez skutku. Przeszukała cały dom, podwórze i nic. Dziewczynka martwiła się. „Co się dzieje z mamą? Gdzie ona się podziewa?”. Wróciła do kuchni. Nagle zauważyła, że dywan jest podsunięty, chciała go poprawić, ale coś zwróciło jej uwagę. Pod dywanem była klapa. Ambre otworzyła ją, a dołu dało się słyszeć cichy płacz. Dziewczynka zeszła w dół.
-Mamo?! –Ambre nie wierzyła własnym oczom ta osoba, która siedziała w kącie to jej własna matka. –Mamo, co się stało?
-Nic córeczko. To tylko… ze wzruszenia. –Ambre wybiegła z tego tajemniczego przejścia. Już nie wiedziała, co o tym myśleć. Pomyślała, że może jej się przewidziało lub miała zwidy, więc zajrzała jeszcze raz. Zdziwiło ją to, bo niczego tam nie było. Matka zaś stała przy kuchence jakby nigdy nic. Ambre spojrzała na matkę, a ta uśmiechnęła się. Dziewczynka niczego już nie rozumiała. Wróciła do swojego pokoju i włączyła muzykę, która zawsze ją uspakajała. Lecz tym razem tak nie było Ambre nie mogła niczego pojąć. Siedziała na łóżku i wpatrywała się w podłogę.
-Ja już nic nie rozumiem. Może mam tylko zwidy. No, bo przecież była dziś ta nowa pracownica. Bo jeżeli to nie zwidy to, co? –Dalej siedziała w milczeniu, lecz w pełnym skupieniu „Jak były to jakieś zwidy to może być, ale jak nie to, co? Mogłoby to być… a już sama nie wiem… a może… nie…”. Tak siedziała i myślała przez całe po południe. Gdy zrobiło się ciemno dopiero wtedy wstała i zeszła na dół. Matka siedziała przy stole i jadła już kolację. Ambre bez słowa usiadła przy stole.
-Czy coś się stało? –Zapytała matka i spojrzała na nią z przenikliwym wzrokiem.
-Nie, nie nic. Tylko… no… nie porządku. –Wahając się powiedziała dziewczynka.
-To dobrze. Pamiętaj zawsze możesz mi mówić o swoich problemach. –Powiedziała matka i obie zajęły się już kolacją.
-Córeczko jeszcze jedno. Jutro wyjeżdżam, ponieważ pani Kinga mnie prosiła. Możesz nocować u Emmy, już pytałam się jej rodziców. –Ambre spojrzała na mamę ze smutnym wzrokiem. Lecz skinęła głową.
         Po kolacji, gdy Ambre leżała już w łóżku, jej myśli nie mogły się skupić. „Pamiętaj, zawsze możesz mówić mi o swoich problemach”
-Tak! Oczywiście! Tylko, czemu ty mi nic nie mówisz?! –Powiedziała, Ambre i położyła się. Nie mogła jednak zasnąć. Wszystko ją rozpraszało. Rozmyślała o tym, co się stało i o matce. Czemu od niedawna nic jej nie chce mówić?